A wszystko zaczęło się z pozoru bardzo niewinnie. Tego, feralnego wieczoru w restauracji "Piastowska" wesoło spędzał czas jeden z pracowników kruszwickiej cukrowni. Alfred T. był wówczas zakładowym ślusarzem, człowiekiem wesołym i sympatycznym, witającym się z każdym, kogo spotkał na ulicy. Dopiero po dokonaniu przez niego morderstwa, mieszkańcy zrozumieją, że mógł mieć on podwójną osobowość.
Z relacji jednego ze świadków wynika, że do robotnika dosiąść się miał komendant Milicji Obywatelskiej Witold Herkowski. Obaj panowie spędzili dobrych kilka godzin na wspólnym piciu wódki. Świadkowie przebywający w restauracji zeznają z czasem, że Alfred celowo wylewał wódkę pod stół i chciał za wszelką cenę upić komendanta. Taką też wersję przyjmie na swoich łamach Gazeta Kujawska, która pomimo wielu artykułów, zamiast skupić się na rzeczywistych motywach zbrodni, będzie rozpatrywać ją w kwestiach moralnych.
Ówcześni świadkowie nie zauważyli, aby obaj panowie pokłócili się podczas tego spotkania. Mimo tego, w mieście pojawi się informacja o wzajemnych porachunkach, "kwitach" oraz działalności na rzecz Służb Bezpieczeństwa. Trudno dziś stwierdzić czy faktycznie tego typu zarzuty mają odzwierciedlenie w rzeczywistości. Herkowski do osób obdarzonych sympatią w miejskim środowisku nie należał. Przeciwko sobie miał samych milicjantów. Drażniło ich to, że przybywający z innego regionu Polski komendant próbuje uporządkować sprawy swojego małego komisariatu przy ulicy Rybackiej. Czy i podlegli mu funkcjonariusze byli przeciwko niemu?
Kilka godzin później ulicami miasta wędrowały dwie zataczające się sylwetki. Zdaniem świadków restauracji, to Alfred miał zaproponować Herkowskiemu odprowadzenie do domu. Komendant nigdy to w miejsce nie trafił.
Trudno powiedzieć co dokładnie wydarzyło się na nieistniejącym już mostku, przez który przeprawiały się kolejowe wagony kruszwickiej cukrowni. To właśnie tam miało dojść do szarpaniny między robotnikiem a komendantem. Milicjant spadł z wiaduktu i stracił przytomność. Tutaj relacje świadków się rozchodzą. Jedna z nich mówi o tym, że Alfred, chcąc ocucić funkcjonariusza, postanowił go zaciągnąć do oddalonego o kilka metrów jeziora. Wcześniej odpiął jego pas z pistoletem, którego postanowił zabrać. Odzyskawszy przytomność, komendant wołał do Alfreda. Kazał mu oddać broń.
- Ten jednak zawrócił i z bezpośredniej odległości oddał kilka strzałów w głowę milicjanta. Następnie poszedł do domu, pistolet wrzucił do studni i spokojnie położył się spać - tłumaczy jeden z mieszkańców.
Druga z relacji nieco różni się od pierwszej. Komendant w istocie spadł z wiaduktu, ale o zaciąganiu go do wody nie było mowy. Zabierając komendantowi broń, Alfred strzelił do niego kilka razy z bliskiej odległości. Kilka kul zachowało się w jednym z drzew, które rosły obok małego wiaduktu. Herkowski zginął na miejscu. Osierocił żonę i dwójkę dzieci.
Oddalając się z miejsca zdarzenia, Alfred nie spodziewał się, że jego trop podejmą policyjne psy. Wczesnym porankiem w Kruszwicy pojawiło się mnóstwo milicji oraz funkcjonariusze będący specjalistami od kryminalistyki. Po śladach szybko dotarli do Alfreda, który jeszcze spokojnie spał. Odzyskali także wyrzucony w pobliskiej studni pistolet.
Alfred został skazany na 20 lat pozbawienia wolności. Po apelacji wyrok został złagodzony do 15 lat. Ostatecznie w więzieniu odsiedział 8 lat i został warunkowo zwolniony. Po powrocie do Kruszwicy pozostał miłym i towarzyskim człowiekiem.
Imiona i nazwiska obu bohaterów zostały zmienione.
Materiał przygotowany przez partnerski portal MojaKruszwica.pl
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz