Zamknij

"Czas honoru" po inowrocławsku. Bohaterowie czasów pogardy

10:23, 03.12.2016 Mirosław Pietrzyk
Skomentuj Fot. Instytut Pamięci Narodowej Fot. Instytut Pamięci Narodowej

"Tylko życie poświęcone innym warte jest przeżycia" - ta maksyma wielkiego Alberta Einsteina swoją aktualność udowodniła szczególnie w czasach zbrodniczych reżimów dla których życie ludzkie nie stanowiło żadnej wartości. Mimo tego, również w Inowrocławiu znaleźli się ludzie, którzy nie zawahali się narażać własnego życia, by ocalić innych. Niektórzy z nich robili to w szczególnych warunkach przenikając do szeregów wroga.

Stefania Rutkowska, przedwojenna absolwentka Szkoły Wydziałowej pracowała w sekretariacie prezydenta miasta Apolinarego Jankowskiego. Podczas okupacji niemieckiej należała do powstałej pod koniec 1942 r. Wojskowej Służby Kobiet (WSK) będącej częścią Związku Walki Zbrojnej-Armii Krajowej (ZWZ-AK). Początkowo w komórce służby sanitarnej działającej pod kryptonimem "Inowrocławskie koło PCK" organizowała opiekę nad rodzinami uwięzionych Polaków i odpowiadała za bezpieczeństwo zatrzymujących się w Inowrocławiu żołnierzy konspiracji. Potem zaczęła najtrudniejszą misję. Jako pracownica urzędu prezydenta rejencji (Regierungsamt) przekazywała podziemiu informacje dotyczące działań Niemców, do których miała dostęp.

Administracja w Kraju Warty (Warthegau) odczuwała braki kadrowe, uzupełniano je Polakami dobrze znającymi język niemiecki. Przepisując na maszynie różne dokumenty, m.in. dotyczące Polaków przeznaczonych do wysiedlenia lub zatrzymania, sporządzała ich kopie lub wyciągi, umieszczała je w skrytce znajdującej się w toalecie. Gdy tam szła z ręką w kieszeni fartucha, było to sygnałem dla współpracującej z nią osoby, że jest coś do odebrania. Trafiały do zamordowanego wkrótce przez Niemców zastępcy komendanta Obwodu ZWZ-AK Inowrocław - por. rez. Bronisława Sadowskiego (1911-1944). Dzięki S. Rutkowskiej spora liczba Polaków uniknęła represji. Niemcy po pewnym czasie zorientowali się, że ktoś zdradza ich plany. Została aresztowana w 1943 r. w miejscu pracy. Po kilku dniach przesłuchań trafiła do obozu przejściowego na Błoniach, skąd wkrótce została zwolniona. Według jej relacji - w wyniku działań jej bezpośredniego szefa - kierownika wydziału spraw organizacyjnych i wewnętrznych Regierungsamtu. Niemiec ten miał za nią zaręczyć w niemieckiej policji politycznej (Geheime StaatsPolizei - Gestapo), a ją ostrzec, że drugi raz nie będzie mógł jej pomóc.

Czy postępowanie Niemca wynikało z jakichś specjalnych relacji z podwładną, czy było częścią planu Gestapo mającego za cel złapanie jej współpracowników? Tego na pewno nie wiemy, choć za tym ostatnim przemawia fakt, że Niemcy od jesieni 1943 r. mieli dobre rozeznanie w miejscowym podziemiu. Aresztowali wtedy ponad czterystu (!) jego członków, planowali następne zatrzymania.

Po powrocie na uprzednie stanowisko Stefania Rutkowska dalej przekazywała informacje o działalności niemieckiego okupanta. Ponownie aresztowana 7 marca 1944 wraz z dużą grupą kobiet należących do WSK. Po kilkumiesięcznym śledztwie w obozie na Błoniach została osadzona w obozie koncentracyjnym w Ravensbrück. Mimo wysokiej śmiertelności udało jej się przeżyć. Po zakończeniu działań wojennych pozostała na terenie brytyjskiej strefy okupacyjnej. Do kraju wróciła w 1947 r., ale dość szybko opuściła Inowrocław. Krótko pracowała w Polskim Radiu w Gdańsku a później w odległym Sulechowie, gdzie zmarła pod koniec lat siedemdziesiątych.

[ZT]3647[/ZT]

Wojna w Polsce nie skończyła się w 1945 r. Jeszcze przez wiele lat z okupacyjną, narzuconą Polakom "władzą ludową" walczyło tysiące Polaków. Niektórzy w legalnych partiach, stowarzyszeniach i w strukturach Kościoła Katolickiego, inni w oddziałach zbrojnych lub w… szeregach aparatu terroru stworzonego przez komunistów. Jednym z nich był Feliks Soszyński (ur.1902) od stycznia 1945 r. strażnik w inowrocławskim więzieniu przy ul. Narutowicza, w którym do 1956 r. zmarło w różny sposób około sto osób.

Soszyński przez kilka lat przekazywał grypsy więźniów politycznych i niektórych kryminalnych. Po otworzeniu drzwi celi wołał więźnia, sprawdzał, czy nikogo nie ma na korytarzu, następnie dawał gryps do przeczytania, który więzień przy nim niszczył. W przekazywaniu osobom spoza więzienia korzystał z pomocy innych osób. Pomagał również proponując więźniom, by w sytuacji zagrożenia pobiciem uderzali w drzwi pomieszczenia, gdzie odbywało się przesłuchanie. Wtedy on tam wchodził. Gdy podczas przesłuchania śledczy zamierzył się na Wacława Szewielińskiego, jednego z więźniów politycznych, ten zrobił, jak mu radził. Soszyński wszedł i ciosy nie padły.

Nie wiadomo, jakimi motywami kierował się podejmując się tej bardzo niebezpiecznej misji. W przypadku dekonspiracji strażnikowi groziło nie tylko wydalenie ze służby ale i wyrok skazujący nawet na karę śmierci. Inwigilacją funkcjonariuszy Straży Więziennej zajmowali się pracujący na co dzień z nimi ich ,,koledzy” z Działów Specjalnych. Aby nie zwracać na siebie uwagi zrezygnował nawet z publicznych praktyk religijnych. Soszyński bardzo dobrze kamuflował się, gdyż pozytywne opinie wystawiali mu kolejni naczelnicy więzienia pisząc, ze "posiada zdolności kierownicze i umiejętność poznawania i rozstawiania kadrów”. Pomagając więźniom stopniowo ograniczał swą aktywność, przez co udało mu się uniknąć dekonspiracji. W tutejszym więzieniu służył do października 1950 r. Wtedy Wydział Więziennictwa WUBP w Bydgoszczy skierował go do Obozu Pracy (OP) w Potulicach koło Bydgoszczy. Tam pracował w charakterze technologa drewna zajmując różne stanowiska aż do zakończenia służby w czerwcu 1972 r. Nie został zdemaskowany, co rzadko zdarzało się w kompleksowo inwigilowanych służbach mundurowych. O jego bardzo niebezpiecznej misji byli więźniowie zaczęli opowiadać dopiero po 1989 r. kiedy prawdopodobnie już nie żył.

Dwa życiorysy, dwie bardzo niebezpieczne misje, różne zakończenia. "Po wszystkim" nie otrzymali orderów, nagród, podziękowań. Zapomniani, nie istnieją w zbiorowej świadomości ani w pracach historycznych. Dlatego warto o nich pamiętać w naszej lokalnej rzeczywistości, w której od kilkudziesięciu lat podnosi się te same tematy, jak choćby zamordowanie przez Niemców kilkudziesięciu Polaków w październiku 1939 r.

(Mirosław Pietrzyk)

Co sądzisz na ten temat?

podoba mi się 0
nie podoba mi się 0
śmieszne 0
szokujące 0
przykre 0
wkurzające 0
facebookFacebook
twitterTwitter
wykopWykop
komentarzeKomentarze

komentarz(1)

seniorsenior

1 0

To ciekawa historia. 12:30, 03.12.2016

Odpowiedzi:0
Odpowiedz

reo
0%