Zamknij

Którędy do przodu? Inowrocławianin na wielkiej wyprawie: DELHI

Mirosław AmonowiczMirosław Amonowicz 09:49, 14.10.2017 #InowrocławZawszeNaCzasie
Skomentuj

Inowrocławianin Radek Sobczak wybrał się na wyprawę do Azji Południowo-Wschodniej. Znaczną część trasy zamierza przebyć autostopem. Dziś pierwsza część relacji z wyprawy. Oddajemy głos Radkowi.

Pierwsze dni w nowym miejscu to zawsze momenty, w których otaczająca rzeczywistość sprawia, że kopara opada człowiekowi do poziomu sandałów - przy 37 stopniach inaczej się nie da, ale spoko, przynajmniej nie mam białych skarpetek. O ile sam lot do Delhi nie odbiegał jakoś szczególnie od normy, o tyle pierwsza godzina poza samolotem to już kilka ładnych akcji. Żeby wymienić tylko te najciekawsze:

- gościu z prawie dwumetrową dzidą zatrzymuje na autostradzie autobus, wsiada, kasuje bilet i na nikim nie robi to wrażenia (muszę tego spróbować jak mi kiedyś 19 na dworzec ucieknie);

- taksówkarz, który po 6 próbach negocjacji zgodził się łaskawie na cenę, która nie przypominała wysokością ceny biletu na tygodniową imprezę w Monako, urwał komuś lusterko i na nikim nie robi to wrażenia;

- ten sam taksówkarz 10 minut przed hostelem, do którego mnie wiózł, o mały włos nie wpakowałby się na czołówkę z dwoma słoniami, które w swoim słonim poważaniu miały indyjskie taksówki. Czy zrobiło to na nim wrażenie - chyba nie muszę odpowiadać?

W samym Delhi spędziłem 2 dni. Zabytków i atrakcji turystycznych było jeszcze na co najmniej tydzień, ale nie miałem ochoty odhaczać kolejnych punkcików na mapie, tylko zobaczyć, o co właściwie chodzi w tym mieście. Widziałem wprawdzie świątynię Krishny pokrytą swastykami (to starodawny indyjski symbol szczęścia, zaadoptowany później do zupełnie innych celów przez pana z wąsem), Akshardham, czyli największą buddyjską świątynię w Indiach, czy Bramę Indii.

Fart jednak chciał, że hostel, który zabukowałem, był rzut kapciem od największego targowiska, jakie w życiu widziałem. Nasz Manhattan się do niego nie umywa. Ludzie, którzy tam byli, pochodzili z każdej kasty, a na sprzedaż było dosłownie wszystko. I jeśli miałbym wskazać miejsce, gdzie Indie i Hindusi dostają 140 pulsu, to właśnie tam. Handlują się tak zawzięcie, że nieraz wygląda to niemal teatralnie, a dostać można absolutnie wszystko. Tak więc kupowanie właśnie przygotowanego jedzenia, kadzideł, skuterów, frytkownic czy wszelkiego innego ustrojstwa wymagała jedynie chwili cierpliwości - czegokolwiek pragnąłbyś, znajdziesz nie dalej, niż w promieniu 100 metrów. Zupełnie przerażające były zwały śmieci, będące absolutnie wszędzie - tu trzeba by przytoczyć słowa powtarzane przez większość podróżników, którzy trafili do tego kraju: "Indie potwornie śmierdzą". Nie żebym był źle nastawiony, ale tak tu po prostu jest.

Z Delhi za około 8 złotych złapałem pociąg, który przetransportował mnie 300 km dalej - o autostopie nie mogło być na razie mowy, ponieważ wysiłek jaki musiałbym włożyć, żeby w ogóle wydostać się z miasta (35 kilometrów do najbliższej drogi na wschód) był absolutnie niewspółmierny do ceny. 

Następna na szlaku była Agra...O tym mieście w kolejnym odcinku relacji.

[ZT]7072[/ZT]

 

Co sądzisz na ten temat?

podoba mi się 0
nie podoba mi się 0
śmieszne 0
szokujące 0
przykre 0
wkurzające 0
facebookFacebook
twitterTwitter
wykopWykop
komentarzeKomentarze

komentarz(1)

JuliaJulia

1 0

Marzenia się spełniają. Zazdro 14:08, 14.10.2017

Odpowiedzi:0
Odpowiedz

reo
0%