Czerwcowy DKF w inowrocławskim kinie zakończył się dwoma filmami nieco dekadenckimi. Schyłek lata László Nemesa wprowdził w labirynty fin de siècle'u. Trzeba przyznać, że ujęcia Budapesztu z roku 1912 kusiły skojarzeniami z obrazami inowrocławskiej "Królówki" sprzed ponad wieku - z momentem, kiedy eklektyczne kamienice, trochę nieudolnie naszkicowane secesją, oddawano właśnie do użytku. Na ulicy unosił się jeszcze kurz budowlany, a miejskiego widoku nie szpeciły znaki drogowe i współczesne reklamy. Na reprezentacyjnej ulicy prowadzącej do Solanek samochód zjawiał się wyjątkowo, a rzędy wiązów były niewiele wyższe od człowieka. I choć miasto miało w sobie jakiś polor nowości, to jednak kultura i sztuka wpadały w okres melancholijnego przesilenia. Artyści - z Przybyszewskim na czele - transponowali romantyzm do innej, modernistycznej tonacji. Meteor Młodej Polski i przyjaciel Edwarda Muncha transponował dosłownie - na fortepianie, przy którym magnetyzował słuchaczy w Inowrocławiu w 1905 roku.
Kilka dni temu - dzięki staraniom Muzeum im. Jana Kasprowicza, fortepian używany przez autora Mszy żałobnej znów ożył. W pałacu mieszczańskim Schwersenza - siedzibie muzeum - zasiedli przy nim Marcin Kopczyński i Oskar Prusiński.
[ZT]12833[/ZT]
Wróćmy do początków XX wieku. Przy niektórych kamienicach wyczuwało się nawet, typowe dla Młodej Polski zaczarowanie ezoteryką i okultyzmem. Tajemnicę rozsiewały też inne symbole - m.in. masońskie znaki, które do dziś widoczne są w wielu punktach miasta, np. przy Solankowej, Dworcowej i Toruńskiej. Wiadomo, że bilans działań inowrocławskiej masonerii był jednak negatywny, antypolski. W filmie autora Syna Szawła oblicze miasta zmieniła też kolej żelazna. Podobnie musiało być u nas. Dymy z parowozów od mniej więcej lat siedemdziesiątych XIX wieku leciały kłębami w stronę miasta. Piski szyn i hamulców świadczyły o sile i masie maszyny wpadającej z impetem na dworzec. Pod koniec XIX wieku Inowrocław splątywał swój ważny węzeł kolejowy. Jednocześnie poeci młodopolscy szukali nirwany. Przybyszewski budował legendę, zaczynał unieszczęśliwiać kobiety, a one jego. W kwietniu 1905 wiadomość w lokalnej prasie zelektryzowała mieszkańców - kulminacja jednego z największych skandali w świecie polskiej literatury - miała dokonać się w Inowrocławiu. Stanisław Przybyszewski w Urzędzie Stanu Cywilnego wziął ślub z rozwiedzioną Jadwigą Wiktorią Kasprowiczową. O związkach Przybyszewskiego - w tym o tragicznych losach Dagny Juel - napisano już wiele słów.
Autor "Dzieci szatana" wciąż jednak intryguje. Dowodem na to jest fakt, że 12 czerwca 2019 r. w sali szkoły muzycznej odbyły się, za sprawą wspomnianego Muzeum im. Jana Kasprowicza, prelekcje poświęcone manifestowi Confiteor (w 120. rocznicę wydania tekstu) oraz modernistycznej publicystyce, z którą Przybyszewski był związany. Dr Dariusz Dziurzyński i prof. Grzegorz Bąbiak z Uniwersytetu Warszawskiego realizują właśnie grant, który doprowadzi do zbiorowego wydania dzieł artysty z Łojewa.
Wspominaliśmy na początku o dwóch filmach. Najnowszy obraz Jacka Borcucha - "Słodki koniec dnia" z Krystyną Jandą w roli głównej o tyle wiąże się z postacią Przybyszewskiego, że film również pyta o rolę artysty w społeczeństwie, o to - co artyście wolno powiedzieć i napisać. Prowokuje do pytań o moralność pisarza i konieczność jego zaangażowania w sprawy społeczne. Maria Linde - laureatka literackiej nagrody Nobla, głosi tezę, iż gdyby artysta miał wyznaczać granice moralne, byłoby to wyjątkowo niemoralne. Linde podobnie jak Przybyszewski też są poniekąd wielokulturowymi Europejczykami. Nie tylko zamieszkują czasami prowincję (Przybyszewski np. na Placu Klasztornym 6. w Inowrocławiu lub przy ul. Solankowej), ale stanowią o jakości kultury w największych europejskich miastach. Ich głos się liczy, a każde słowo ma dużą wagę.
Akcja filmu rozgrywa się we włoskim mieście Volterra. Rozwinęło się ono dzięki m.in. odnalezieniu złóż soli i ich eksploatacji. Potem przyszła kultura Etrusków i Rzymian. W Inowrocławiu pierwszą sól średniowiecza odnajdują dawni mieszkańcy w miejscu, gdzie stanie romański kościół. Inne są skale tygla kulturowego w bardzo oddalonych od siebie miastach, ale założycielskie gesty takie same. Czy jednak tak kształtowana Europa, która dobiła już do portu współczesności, nie zamknęłaby najchętniej artystów w klatkach w centrum swoich miast? Goniący za kiczem sami się w nich zamykają i skaczą po małpiemu. Puszą się kolorowo jak kiedyś pawie w Solankach. Ale co ze sztuką wyrafinowaną? Czy musi budować swą renomę przez kształtowanie legendy biograficznej i skandalu - jak Przybyszewski? A może byłoby jednak lepiej, gdyby artyści nie pełnili swej roli publicznej? Gdyby w harmonii życia rodzinnego szukali dziś nie nirwany, ale hygge.
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz