Zamknij

OLIWKOWSKI: Młodzieży chowanie i zapadlisko

Łukasz OliwkowskiŁukasz Oliwkowski 06:00, 15.04.2019 Aktualizacja: 21:00, 19.04.2019

Wzrok wiernych skupił się na podniesionej hostii. Zdobiony neoromańskimi smokami relikwiarz zadrżał podobnie jak antaby z głowami lwów na drzwiach portalu. Przeszywający nerw wstrząsnął gmachem aż do metalowego kogutka na szpicy. Potężny bas przeszedł na wysokości kolan, bardziej odczuwalny szkieletem niż słyszalny. Blask ściemniał. Nagła metafizyka od hostii przebiła powietrze nad wiernymi - w organy. Wdarł się fałsz w piszczałki. Crescendo. Potem nagła cisza. Przed burzą.

Kasprowiczowy, napisany w 1902 roku "Dies Irae" (w tomie "Ginącemu światu") zabrzmiał jak proroctwo dla Inowrocławia:

Trąba dziwny dźwięk rozsieje,

ogień skrzepnie, blask ściemnieje,

w proch powrócą światów dzieje.

Z drzew wieczności spadną liście

na Sędziego straszne przyjście,

by świadectwo dać Psalmiście…

Był kwadrans po dziewiętnastej. Trwała wielkopiątkowa msza. Jak w filmie katastroficznym o trzęsieniu ziemi, pęknięcia na podłodze zaczęły przechodzić pod nogami wiernych. Rozległ się echem nawy potworny trzask, który zmieszał się z eksplozją krzyku inowrocławian. To słowo - "nawa" - nabrało nagle głębszego znaczenia, pochodzi wszak od łacińskiego navis (statek). Skrzypienie przerodziło się w skowyt kamieni i cegieł. Ksiądz chwycił relikwiarz, jak kapitan krzyczał, żeby brać cenne rzeczy i uciekać z pokładu. Z pewnością większość wiernych myślała, że właśnie nastaje dzień gniewu, może potop. Czy za grzechy miasta? Zupełnie surrealistycznie zniknęła część północnej ściany kościoła. Woda bałwanami wlała się do kościoła, wyprysła z gardzieli, w którą wpadł cały portal z tympanonem odtwarzającym legendarne początki państwa polskiego. Na szczęście nie było już nikogo w środku. Z bezpiecznej odległości ludzie, płacząc, obserwowali jak z łoskotem wpadają do wody kolejne fragmenty ściany kościelnej, a pył i kurz spowijają gmach w jakiejś demonicznej aurze. Wróćmy do "Dies Irae":

Od Twego drzewa oderwany liść,

pędzi duch ludzki i naprzód i wstecz,

niby garść kurzu, porwana cyklonem:

przed nim i za nim płomienisty miecz

iskrzy się ostrzem czerwonem;

przed nim i za nim wstają z swych cmentarzy

upiory wieków, naznaczone sromem

winy i grzechu,

i klną i bluźnią i płaczą (...)

Tylko wieża kościoła wystawała ponad tę chmurę pyłu. Spodziewano się, że i ją pochłonie kopalnia. Grozę ponurego widowiska potęgował zapadający już zmrok. Zapadlisko, ale mniejsze zrobiło się także po zachodniej stronie, tuż przed głównym wejściem. Podobno pękło nieznacznie kilka ścian w kamienicach na dzisiejszej Królówce. Od północnej strony, która w romanizmie nabierała szczególnej, demonicznej symboliki kościół obnażył swój szkielet. Białe kości łuków wytrzymały, ocalając całą budowlę, choć w Dzienniku Bydgoskim z 14 kwietnia 1909 roku informowano, że kościół należy uznać za stracony. Wracając do tych momentów grozy, Stanisław Helsztyński zapisał w wierszu "Katedra Kujaw":

Smutne stały ołtarze, zgasła lampa, świece,

przerażenie na skrzydłach zawisło anielich -

czaszą trucizny święty wydawał się kielich,

wieże w wojnę zostały na wichrów opiece.

Tydzień przed świętami wielkanocnymi był w Inowrocławiu niespokojny. Niektórzy mówili, że już w poniedziałek przedświąteczny dostrzeżono złowróżbny krzyż na Księżycu. Sporo problemu sprawiała młodzież - aż pięćdziesiąt dwie młode osoby wysłano do domów poprawczych, nad czym ubolewał kolega Kasprowicza - biskup Laubitz. Co bardziej racjonalnie myślący przedsiębiorcy ostrzegali przed radykalnie eksploatacyjną polityką wydobywczą w kopalni soli. Natura przygotowywała zemstę. Niektórzy dostrzegali, że pochyliła się lekko wieża kościoła, ale trudno to było jednoznacznie udowodnić. Dostrzeżono też pęknięcia na ścianie, którą wkrótce pochłonie piekło. Tuż przed świętami nad Inowrocławiem zgromadziły się ciemne grube chmury, choć było dość ciepło. W pierwszy i drugi dzień świąt, który z pewnością w inowrocławskich domach upłynął na rozmowach o zapadlisku, o którym już wkrótce usłyszeć miała duża część Europy, rozszalał się deszcz, zaczęło też grzmieć, jakby nie dosyć było strachu. Istniało poważne zagrożenie, że zapadnie się całe miasto.

Do Inowrocławia przybywały też z okolicznych miast pociągi wypełnione ciekawskimi, którzy z dworca w pośpiechu szli na miejsce katastrofy. Zmoczone od deszczu tłumy grzęzły w błocie, podchodząc najbliżej jak się da "okrętu ponad szmaragdową tonią" (Helsztyński). Nad porządkiem czuwało wojsko pruskie. Smutny spektakl z zerwaną kurtyną kościoła miał w sobie posmak tajemnicy, stoczyły tu walkę żywioły, modlitwa negocjowała z bezwzględnością natury. Niektórzy wierzyli, że nic się nie może już stać groźniejszego, w końcu kościół nosił nazwę zwiastowania NMP - owo zwiastowanie, nie tyko ocalić miało kościół, ale również wywróżyć wolność dla kraju już za dekadę. Kościół stał się więc symbolem narodu, który sporo wycierpiał, ale jego kościec został nienaruszony. Kościół odbudowano, choć - niestety - zapadlisko oznaczało dla Inowrocławia okres stopniowego zwalniania gospodarczego. Potencjalni inwestorzy zaczęli poważnie zastanawiać się nad lokowaniem tu pieniędzy.

Tak. Wulkan strachu zasnął. Ale ten kwiecień znów jest niespokojny. Pod skórą ziemi lewiatanicznie i niedostrzegalnie dla mieszkańców trwają jakieś procesy. Krwiobieg miasta płynnie przelewa się w korytarzach kopalni. Młodzież instynktownie i wiosennie wpada w stan pobudzenia. Trzeba obserwować Księżyc nad szpicą kościoła - zapisującą jak rysik losy miasta na niebie.

[Autor dziękuje panu Marcinowi Woźniakowi za inspirującą opowieść podczas spacerów tematycznych organizowanych przez Muzeum im. Jana Kasprowicza w Inowrocławiu.]

Co sądzisz na ten temat?

podoba mi się 0
nie podoba mi się 0
śmieszne 0
szokujące 0
przykre 0
wkurzające 0
Nie przegap żadnego newsa, zaobserwuj nas na
GOOGLE NEWS
facebookFacebook
twitter
wykopWykop
0%